wtorek, 16 marca 2010

Phuket i Singapur

No i tak, wakacje sie kończą, z Phi Phi plyniemy na Phuket. Na wyspie nie robilismy juz zupelnie nic ciekawego, bo czy mozna tak nazwac kupienie magnesow na lodowke? Nie powiedzialbym, nawet majac na uwadze emerycko-rodzinny charakter naszej wycieczki...


Ciekawym przezyciem natomiast byl sam przejazd na Phuket. Po pierwsze wielka i wypasiona krypa, prawie statek milości :) Po drugie ladne okolice, dużo latających rybek, wysepek dookoła, stateczkow rybackich... Po trzecie wreszcie i przede wszystkim - Japończycy na pokładzie. To jest zabawna nacja, zawsze z aparatem, zawsze usmiechnieta, a jak mloda, to jeszcze na maxa przestylizowana (szczegolnie dotyczy to kolesi). Ale abstrahujac od mody to warto wiedziec, ze maja kompletnego fiola na punkcie malych bialych dzieci, a przynajmniej dotyczy to Staszka. Znowu kazdy chcial go dotknac (jak gwiazde rocka albo papieza - jak szlismy sobie miedzy fotelami, to kazdy go chociaz musial musnac, moze na szczescie?), albo zabawic, albo przyciagnac uwage. Najwieksze szczescie, to jak dawalismy go im potrzymac - wtedy blyskały flesze i osoba dzierżąca naszą pociechę zyskiwala status gwiazdy :) A samych siebie przeszli, gdy otoczyli na wianuszkiem, wszyscy okolo pięćdziesiątki i zaczęli choralnie wystawiac do Stasia języki, bo bardzo musie to podobało. Wariatkowo normalnie.


Na Phuket zatrzymalismy sie w tym samym hotelu co poprzednio, ktory okazal sie nader korzystnie ulokowany przy centrum handlowym. Od razu tam pognalismy, zrobilismy zakupy spozywcze troche, jakies bzdetki innego rodzaju, ale zadnych ciekawych i istotnych pozycji nie nabylismy. Warty odnotowania byl sklep z zabawkami - pelen japonskiego stuffu, zawieszki na komorki, pluszaki z filmow, itp.


Mielismy tez jedna przygode. Postanowilismy zakosztowac lokalnej kuchni w lokalnej knajpce. Ja chciałem pad thai, Marta jakieś warzywa. Usłużna pani wziela od nas Stasia, zeby sie nim zaopiekować. OK, nic nowego w koncu. Ale niestety nic nie działało jak trzeba. Po pierwsze jedzenie bylo jakies nie za bardzo - pad thai mial chyb apodroby z kurczaka zamiast miesa, mimo, ze kelnerka twierdzila, ze to mieso. Na pytanie jakie, odpowiadala, ze mieso i juz! A po drugie, i gorsze, okazalo sie, ze Staszka przejal wlasciciel knajpy i zaczal go na zapleczu karmic jakims lodem wyciagnietym z obsranej lodowki, gdzie trzymaja niezywe kalmary, itp. Wkurwiłem sie niemilosiernie, wyrwalem mu malucha z rak (dobrze, ze po ryju nie nakladlem), zabralem Marte i wyszlismy. Cale szczescie nikt za nami nie polazl domagac sie zaplaty, bo moglbym nie zdzierżyć. Bogu dzięki Staszkowi nic sie nie stalo, nie mial zadnych "sensacji" ani innych atrakcji zwiazanych z "ochladzajacą" inicjatywą lokalesów. Co za debile, no ja pieprzę!


Z Phuket polecielismy do Singapuru. Tam naprawdę nie zobaczylismy prawie nic, co warto by opisac - wszystkie atrakcje turystyczne zaliczylismy poprzednio, teraz priorytetem byl shopping. No i faktycznie sie udal, pierwszego dnia puscilismy mase pieniedzy w GAPie, a także w kilku innych mniejszych miejscach, jak Esprit :)


Troche oszukuje z tym brakiem atrakcji do opisania - uczciwie mowiac to byly dwie. Pierwsza to nasz hotel. Zaklepalismy sobie najdroższy mozliwy pokoj, Executive Deluxe. I jakie bylo zaskoczenie, kiedy okazalo sie, ze najwiekszy pokoj w hotelu ma ok 12 m2, dwie lazienki i poczekalnie usytuowana po przejsciu przez sypialnie... Jakis dziwny system, ale dzieki temu mielismy miejsce na namiocik Stasia, w standardowym pokoju my bysmy sie ledwo wcisneli, gdzie spal by synek nie mam pojecia :) A druga atrakcja to ZOO. Skoro wszystko wydalismy pierwszego dnia, to drugiego musielismy jakoś się ogarnąć i spedzic sensownie czas pozostaly do wylotu. Zdecydowalismy sie na ZOO, ponoc bardzo fajne i w dodatku nieogladane poprzednio. Jechalo sie z godzine z dwiema przesiadkami, ale bardzo bylo warto. ZOO w takim klimacie troche safari -  żadnych klatek, żadnych krat, zwierzaki niemal na wolnosci, mozna popatrzec czasem z bardzo bliska, czasem prawie dotknac... Bylismy zachwyceni (nawet Marta, ktora zoologow tak nie bardzo uważa), liczylismy że Staszek też doceni, ale chyba to jednak za wczesnie... Widzielismy biale tygrysy, krokodyla, lemury, pigmy hippos... Super, super, jakby ktoś był przejazdem w Singapurze to koniecznie polecamy :)


O polnocy odlecielismy do domu. Podroz powrotna byla rownie udana jak ta do Azji. Staszek spal, potem sie obudzil, ale byl grzeczny... W drugim samolocie tez spal, wiec to chyba po prostu idealne dziecko :) Jedyny stresik to przebiezka po lotnisku w Monachium, gdzie mielismy 45 minut czasu miedzy przylotem i wylotem i oznaczalo to, ze musielismy doslownie przebiec od samolotu do samolotu. Ale sie udalo i razem z 15 innymi osobami, ktore o swicie w niedziele nie maja co robic polecielismy do Warszawy :)


Po

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz