środa, 24 lutego 2010

Koniec Railey

Dzisiaj mieliśmy ostatni dzien w Railay. I uczciwie trzeba powiedziec, ze nasze nastawienie do tego miejsca uleglo zmianie. Ot, po prostu pochodziliśmy po nim wiecej, wiecej zobaczyliśmy i doceniliśmy co mamy. A konkretnie wpływ na poprawe wizerunku półwyspu w naszych oczach mialy następujące rzeczy:

- Ton Sai – miejsce, gdzie Marta się wspinala przez 2 dni. Bardziej wyluzowane, dla młodych (wspinacze!), tansze i takie backpackerskie, a nie kurortowe
- Phranang Beach – piekna plaża na koncu półwyspu, do ktorej się idzie fajową ścieżką (betonowa, idealna dla wózkarzy) obok wapiennych skal, jaskin, formacji wielkiej urody.
- Viewpoint i Laguna w skałach (to tylko ja widziałem, bo dojscie wyklucza wycieczki z maluchami o ile nie są malpami). Sama laguna troche przereklamowana, ale dojscie pierwszorzędne – wycieczka wysokogorska, wspinaczka, schodzaczka, po skale i na linach – naprawde nielekko. Viewpoint jest po drodze, wiec tez niezle chroniony od postronnych, ale pozwala spojrzec na półwysep z gory, tak, ze widac wode po dwoch stronach! Bardzo malowniczo!
- generalnie chyba zadomowienie – im dłużej się siedzi, tym bardziej pasuje człowiekowi miejsce, nawet jeśli nie zakocha się w nim od razu. A tutaj nie jest to po prostu przyzwyczajenie, tylko faktycznie docenienie uroku.

Wiec jeśli ktos się będzie wybieral do Tajlandii i nie wie, gdzie zajechac – półwysep Railay zdecydowanie polecamy!

Jeśli chodzi o przygody i przezycia dzisiejsze, to nie było ich za wiele. Ja byłem na wspomnianych wyżej atrakcjach na wycieczce, samotnej, gdyż z dzieckiem nijak się nie daloby ich odwiedzic. W ten sposób zaliczyłem tez swoja, banalna i nieprofesjonalna porcje wspinaczki w Railay J
Marta znowu się wspinala z Michailem, tym razem dłużej, ale pewnie i tak nie do syta… W każdym razie zadowolona – plan zostal zrealizowany, wspinanie w jednym z topowych site’ow na swiecie zaliczone!

Jeśli chodzi o inne ciekawostki, to chyba tylko przygoda w stolowce jest warta wzmianki. Otoz w naszym „osrodku wczasowym” pojawili się 4 faceci, którzy wyglądają jak amerykanski zespol nu metalowy – a to jeden caly w tatuażach, za to lysy i z broda, a to drugi z irokezem, itd. No i wlasnie wieczorem, gdy w porze kolacyjnej zmierzałem do naszego stoliczka niosąc porcję warzyw (prawdziwy twardziel jak się patrzy), od stolika rockersow padlo pytanie „Excuse me, sir, czy to nie pana pluszowa krowka?” i pokazali mi nieduzego brązowego pluszaka. Powiedzialem, ze nie, ale oprocz nas jest jeszcze troche dzieci, wiec może ktos inny zgubil. Smieszne, ale i pouczające – tacy machos, a jakie czule serca w nich bija, przejmujące się losem smutnego dziecka tesknniacego za swoja krowka :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz