No i jestesmy - trwajacy jakies jedyne 24 godziny glowny etap podrozy mamy za soba :)
Zaczlo sie trzesieniem ziemi, ale na szczescie pozniej bylo juz tylko lepiej.
Gdy sie czekowalismy mila pani poinforwoala nas, ze lotnisko jest zamkniete do 14:00 ze wzgledu na jakies problemy z radarem. Nic nie przylatuje, nic nie wylatuje. Spox, nasz lot jest o 14:10, pomyslelismy. I myslelismy, ze luzik do chwili, gdy go calkiem nie odwolali. Wtedy sie nieco spielismy, bi nie tylko do Singapuru wieczorem byl wylot, ale potem z Singapuru na Phuket... Spoznienie oznaczaloby przepadniecie biletow, a nie wiem, czy Lufthansa by to uznala...
Cale szczescie dali nam miejsca na lot o 18.10, a nawet vouchery na obiad! Mielismy je na 3 osoby (brawo Stasiu!), po 50 pln kazdy. I za to wszystko (a nawet z doplata 16 pln) zjedlismy kawalek lososia, kawalek zeberek, szpinak i warzywa na parze. I jedna herbata! Zdzierstwo na tym lotnisku...
Do Frankfurtu po obiedzie dolecielismy spokojnie i bez stresow. Na lotnisku w Niemczech okazalo sie, ze cos sie pokielbasilo z rezerwacja, ale szybka interwencja pozwolila nam pokonac opor materii i czekalismy tylko na wylot :)
RESZTA Pozniej, bo internet mi sie konczy :)
czwartek, 18 lutego 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz